|
Dawno temu stwierdziłem już, że komputer do czytania książek się nie nadaje - książkę powinno się trzymać w ręce, a notebook jest do tego za ciężki. Ponieważ jednak książki w postaci papierowej mają kilka wad, a sam jestem zwolennikiem nowoczesnych technologii, już od jakiegoś czasu szukałem urządzenia umożliwiającego ich wygodne czytanie.
Początki sięgają roku 2001. Jednym z programów, który zainstalowałem na swoim Palmie m100 była aplikacja o nazwie eReader, czy może wtedy Palm Reader. Ściągnąłem wtedy z sieci darmową książkę o hackerach, a potem kupiłem nawet w ich księgarni jedną pozycję Stephena Kinga - Dreamcatcher. Ale czytanie na kiepskiej rozdzielczości i rozmiarze wyświetlaczu LCD nie należało do przyjemności. Dosyć szybko Palma zastąpiła Jornada 525 z kolorowym ekranem. O dziwo działał na niej też eReader i była też oficjalna aplikacja Microsoftu - Microsoft Reader. Na Jornadzie, a także na jej następcach Compaq'u 3970 i 4150 przeczytałem wiele książek. Nadszedł jednak ten dzień, gdy PDA z Windows CE odeszły do historii. I na czym tu czytać? Próbowałem na Nokii E61 - za mały ekran i nie dało się, o pozostałych Nokiach lepiej nie mówić. Marzył mi się jakiś Tablet PC, ale były za drogie i niewygodne. W świecie komórek dokonała się jednak rewolucja - pojawiły się telefony z dużym dotykowym ekranem. iPhone 3G znowu pozwolił mi czytać na przenośnym urządzeniu, choć jego wyświetlacz nadawał się jednak do tego średnio. Na jego korzyść natomiast przemawiała duża ilość różnych czytników z eReaderem na czele. Od stycznia 2010 r. marzył mi się iPad, ale najpierw był w Polsce niedostępny, a potem jego cena, jak i cena wersji 2 były zbyt wysokie, jak na czytnik książek. Interesując się tematyką eBook'ów wiedziałem, że od dawna za oceanem sprzedawano urządzenia dedykowane tylko do tego. Były one jednak drogie i mimo chęci producentów wiele brakowało im do ideału. Z czasem pojawiły się wyświetlacze typu e-ink, co znacząco poprawiło ich funkcjonalność. Pozostały tylko dwie bariery - dostępność w Polsce i cena. Konkurencja jednak czyni cuda, coś, co niedawno kosztowało $350 staniało do $189. Mam tu na myśli Kindle'a sprzedawanego przez Amazon, który na początku 2010 roku postanowił sprzedawać go na prawie cały świat. I tak pod koniec lipca zamówiłem, za niecałe $210 Kindle'a drugiej generacji. Wkrótce potem pojawiła się trzecia generacja, której cena była jeszcze niższa - $139 za najtańszy model. I to jest to, na co czekałem prawie 10 lat. Nie tęsknię za szelestem kartek i ich zapachem, bo w domu trudno już znaleźć miejsce na nowe książki. Nie muszę dwa miesiące czekać na przesłanie książki ze Stanów. Za to mogę ją czytać gdzie zechcę na Kindle'u, a jak go nie zabiorę, to nawet na iPhonie, którego wyświetlacz Retina gwarantuje też niezłe doznania. Z czasem czytniki będą pewnie jeszcze lepsze - kolorowe, lżejsze, ..., ale mi już taki Kindle wystarcza, szczególnie jeżeli dzisiaj może kosztować ok. 300 zł. Do niedawna zasadniczą wadą Kindle'a była konieczność kupowania książek w Amazonie, co ograniczało ofertę do książek anglojęzycznych. Na szczeście na rodzimym rynku doceniono, że Kindle jest niekwestionowanym królem czytników i wydawnictwa zrezygnowały z Adobe Digital Editions i związanego z tym DRM. Dzisiaj można kupować bez problemów niezabezpieczone książki (jest tylko znak wodny) i czytać je na Kindle'u, a większość księgarni nawet książki na Kindle'a wyśle. Całkiem przyjemnie czyta się też na iPadzie, szczególnie gdy ustawić widok dwustronicowy, co bardziej przypomina czytanie prawdziwej książki. Kindle ma jedna jedną wadę - jest dosyć delikatny, w szczególności jego najważniejszy element, czyli ekran. Mój dostał się w ręce dzieci i wygląda niestety teraz tak: U góry ekranu około 1 cm znajduje się pasek, który nie działa. Oprócz tego 1 pionowa linia jest zawsze zgaszona. Na szczęście książki da się czytać, gdyż cały tekst jest widoczny, ale paska statusu, stanu naładowania baterii, czy innych informacji sprawdzić się nie da. W rezultacie kupiłem sobie na Allegro używanego (jak nowy) Kindle'a touch. Mimo początkowych obaw o brak przycisków do przełączania stron jestem z niego bardzo zadowolony. Obecnie przesiadłem się już na Paperwhite - tuż przed premierą Kindle Voyage. Na razie zastanawiam się, czy zalety Voyage są warte jego ceny. Natomiast jak ktoś ma pecha to może skończyć tak: Tu pomoże już tylko wymiana wyświetlacza, koszt około 200 zł, czyli porównywalny z zakupem nowego czytnika. |
©2022 Bartłomiej Prędki
|